Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

stary spróbował porwać się z tronu i znowu z hukiem i drżeniem staczać się poczęły lawiny, pękała od ucisku jego nóg ziemia, a od gwałtownego oddechu w chmurnym wąwozie zakotłowała się czarna jak noc zamieć i burza. Nabrzmiały żyły na czole królewskiego starca pod lodową koroną, chrzęstnęły oparte na kolanach ręce. Wstać jednak nie mógł. Żal się zrobiło Tomkowi starego.
— Nie martwcie się, ja ją zbawię!... — powiedział cicho.
— Nie zbawisz ty jej, nie zbawisz! Samego siebie zbaw pierwej... Pocoś tu przyszedł, nierozsądny?... Pychę swoją zadowolnić, mnie starego dręczyć!?
— Ależ nie! — bronił się Tomek. — Doprawdy, chciałem o swoją krzywdę się upomnieć!...
Opowiedział w krótkości, jak z matką biedował, jakie nadzieje pokładał w owej garści mąki i jak ją utracił. Potem opisał całą swoją podróż, ucieczkę od zbójników, spotkanie z królewną, drogę przez kamieniste doliny.
Stary słuchał go uważnie, znowu zalśniło łagodniej lodowe jego oblicze, zwolniało tchnienie do rozmiarów zwykłego wietrzyka. Ucichła