— Na wieki wieków! Nie widzicie, że z boru idę!?
— A dyć widzę, tylko że bór nie przymierzając jak morze... Więc z którego końca?...
— Może zbliska, a może zdaleka!... Jak dla kogo! — odpowiedział grzecznie Tomek i uchylił kapelusza.
— Więc nie zajdziecie?... W taką szarugę!? Zmiłowania nad sobą nie macie?... Zachodźcie!... Nic z was nie wezmę, albo tyle co nic... Widzi mi się, że was znam skądciś!?
— Pewnie, że znacie!... Pamiętacie chłopaka, co przychodził z żydami!...
— A juści!... — ucieszył się Grzela. — Ino skądże... takie... zbójnickie ubranie?!
— A no — jest!... — odpowiedział z dumą Tomek.
— Pamiętam, pamiętam!... A jakże!... — gadał i kiwał głową chytrze Grzela. — Jeszczeście piwa pić nie chcieli, chroniliście swoją głowę, bo wybieraliście się... do północnego wiatru!... He, he!... I co: trafliście?.
— Przecie, że trafiłem!... — mruknął niechętnie Tomek.
— Rety!... Co wy gadacie!? Nie może być!... — wykrzyknął Grzela, zbliżając się. —
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.