ci tej mąki namiele, ile chcesz!... — kłamał już zupełnie pijany Tomek.
— Moiściewy!... — szeptała szynkarka.
— Cicho, babo! Taki młynek! No i mądrala z was!... Ale tylko czy on aby was nie obełgał...Bo to chytra bestja, ten wiatr północny... Jak to on wieje, jak to on nieraz kręci, jak lis ogonem... To z tej, to z tamtej strony uderzy, to u ziemi przywaruje...
— Wiedział, z kim miał do czynienia... Ze mną sprawa krótka... Raz, dwa trzy!... Halt! — wykrzykiwał Tomek.
— Próbowaliście?...
— Próbowałem. Miele jak anioł!...
— Moiściewy!... Moiściewy!... O rety!... — szeptała szynkarka, ręce pobożnie składając.
— Cicho, babo!... Nie przeszkadzaj panu Tomaszowi!... Ach, wielmożny panie, gdyby to tak choć jednem oczkiem zobaczyć, choć przed śmiercią raz takie cudowności poznać!...
— Dlaczego!? Mogę wam pokazać... Wszystko mogę!... Co chcę, to mogę... Zechcę, to drugi raz do północnego wiatru pójdę!... Albo to mnie nie stać!? Albo to nie mam głowy na karku!? Zaraz wam pokażę, jaki to młynek... Nic wielkiego!... Rozłóżcie płachtę...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.