ginalny bigos, składający się z bobu, fasoli, selerów, rzepy, kawałków mięsa i drobiu, w kostkę krajanych gruszek, włoskich orzechów, rodzynków, pistacyi i drobnego zielonego owocu „yn-heu“, którego „nie wolno rwać z drzewa i jeść temu, co to drzewo posadził.“ Potrawę podano nam w naczyniu podobnem do małego, ładnego samowarka, w którego odwróconej pokrywie nad parą gotowały się zmieszane przysmaki. Służący co chwila dorzucał zarzewia do małego kominka, tkwiącego wśród kipiącego naczynia, a ja starałem się wniknąć w smak tej „prawdziwie koreańskiej“ potrawy. Okazała się wcale niezłą i nawet z jej powodu zaczęło kiełkować w mym umyśle przypuszczenie o samodzielnym, zepsutym przez Japończyków i Chińczyków smaku korejskim, gdy w parę miesięcy potem w Szanhaju Chińczyk, rodem z Kantonu, obiecawszy uraczyć mię „prawdziwie kantońską“ potrawą, kazał podać jota w jotę taki sam słodki bigos i w podobnem nawet naczyniu.
Wystawny obiad korejski jest bardzo podobny do chińskiego, ale mniej urozmaicony i gorzej podany. W zmienionym jego porządku czuć Japonię, gdyż zaczyna się nie od słodyczy, lecz od ostrych i gorzkich marynat, a kończy się deserem z owoców lub orzechów. W czasie obiadu piją Korejczycy na podobieństwo Chińczyków i Japończyków wódkę ryżową własnego wyrobu, „suli“, grzaną i zimną.
W miastach w użyciu jest piwo, dostarczane przeważnie z Japonii, oraz wina i wódki zbożowe, japońskie i europejskie. Herbaty Korejczycy nie lubią, piją
Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/134
Ta strona została skorygowana.