ła nadbrzeży, spływała po łożysku młodem, wcale nieprzetartem, jak po wielkich schodach, i wzbierała łatwo i wysoko od byle nawałnicy.
Wiosek również nie widziałem nigdzie, chociaż każdy szmatek zdatnej do uprawy gleby był starannie zaorany, obsiany, albo świeżo zżęty. Pola ryżowe wprawdzie już znikły, lecz widziałem czumidzę żółtą i czerwoną, gaolian, sałatę, rzodkiew, grochy i... pomimo znacznego nad poziom wzniesienia — tytoń. Dostrzegłem pola i w bocznych dolinach, wśród jarów i zagajników, wdzierające się na same nieraz wierzchołki. Spadzistość niektórych była tak wielką, że nawet ręczna uprawa wydawała mi się tam szczytem mozołu i pracowitości; spotykałem jednak następnie Korejczyków, orzących w parę wołów na takich ukosach, że kopyta górnego zwierzęcia znajdowały się ponad grzbietem dolnego. Ale to było w dolinach zachodnich, gęsto zaludnionych i ciepłych, gdzie ziemia ma wysoką wartość. Tu zaś pola przedstawiały się, jak skrawki dość luźno wkropione w obszerne zarośla i pustocie. Mówiono mi, że to korejscy chrześcijanie w czasach prześladowań, chroniąc się w niedostępnych szczelinach, zanieśli rolnictwo tak wysoko. Przez powolny, wiekowy dobór stworzyli nowe odmiany górskiego ryżu, kukurydzy, grochu, ogrodowizn oraz rozpowszechnili i udoskonalili uprawę zbóż północnych, jęczmienia, owsa, pszenicy...
I stało się prawdą niewątpliwą, że nietylko ogólna, pionowa granica rolnictwa, lecz i granica dojrzewania
Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/137
Ta strona została skorygowana.