Tuż za wzgórkiem, za gajem sosnowym świątyni, kryły się obszerne, okolone murem koszary.
— Jakiej jesteście narodowości i co tu robicie? — spytał nas łamaną angielszczyzną policyant japoński, wynurzając się niespodzianie z zarośli.
Towarzysz mój odpowiedział mu dyplomatycznie, że przybyliśmy na japońskim parowcu towarzystwa „Nippon Jusen Kajsza“.
Zapisał coś w notatniku, skłonił się i odszedł ku przystani, a myśmy udali się w stronę przeciwną, na dół, przez gaj.
Za koszarami stał piękny, duży budynek; na obszernym, wzniesionym i równym jego dziedzińcu maszerowały, klekocąc sandałami, kolumny chłopczyków i dziewcząt w ciemnych „kirimono“... Co jakiś czas, na dany znak, szyki się łamały, dzieci zaczynały z wrzawą ścigać się, bawić, swawolić i grać w piłkę. Nauczyciele i nauczycielki z wdziękiem i widoczną przyjemnością brali udział w tych zabawach, poczem znowu na dany znak wszyscy wracali na miejsca do swych obowiązków. Przez obszerną sień weszliśmy do gmachu. Wszystko uderzało nadzwyczajną schludnością i prostotą. Jeden z nauczycieli wyszedł na nasze spotkanie i, wprowadziwszy nas do małego saloniku, prosił uprzejmie, byśmy zaczekali, aż zawiadomi dyrektora o naszej chęci zwiedzenia zakładu. Salonik służył jednocześnie za gabinet fizyczny; stały tam dobrze zrobione maszyny i globusy, sporo okazów wypchanych ptaków i zwierząt. Po chwili wrócił nauczyciel w towarzystwie mło-
Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/17
Ta strona została skorygowana.