rodziców i blizkich krewnych, lecz obowiązany jest pomagać nawet dalekim powinowatym. To już nie obyczaj, ale obowiązek, którego zaniedbanie ciężko dadzą mu uczuć ci sami krewni. Nie należy się dziwić, że wskutek tego urzędnik, dla zadowolenia wymagań otaczających, musi brać łapówki i wybierać od ludu nieprawne pobory“[1]. Ma prócz tego zwykle znaczne długi, które zaciągnął na naukę i dla zdania egzaminu, co też drogo kosztuje. Musiał dobrze zapłacić wyższym urzędnikom za nominacyę. Nadomiar nie jest pewny swego stanowiska, stara się więc szybko i z procentem powetować swe straty. Wśród większości jań-baniów panuje niedostatek, niemal nędza, gdyż liczba ich wzrasta o wiele szybciej, niż miejsca biurowe. Według Łubiencowa, ilość szlachty wynosi trzecią część ludności półwyspu[2]. Obawa utraty przywilejów na wieczne czasy i zejścia do warstw uciemiężonych wstrzymuje ich od zajęcia się jakąkolwiek pracą godziwą, każdy z nich żywi nadzieję, że wcześniej czy później los mu się uśmiechnie i da możność powetowania sobie za głód, chłód, poniżenie, zimy spędzone bez ognia i przytułku, drwiące uśmiechy zamożniejszych nieraz kupców i chłopów. Ciekawa anegdotka krąży z tego powodu wśród wieśniaków korejskich: „Pewnego razu jań-bań przechadzał się po wsi. Gdy mijał wieczerzających wieśniaków, ci powitali go zwykłem:
Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/345
Ta strona została skorygowana.