wą, upiększoną przedziwnemi płaskorzeźbami buddyjskiemi. Jest ona podobno wytworem chińskim i była przysłana z Nankinu w XIV stuleciu w posagu księżniczki z domu Juań, która wyszła za jednego z monarchów korejskich. Utrącony wierzchołek pagody stoi obecnie obok niej na ziemi. Rozumie się, że utrącili go „Japończycy“, rozgniewani za to, że „ptaki z płonącemi żagwiami, jakie puścili na oblegany przez siebie Seul, siadały nie na domach miasta, lecz na tej pagodzie“. Stąd ma pochodzić i sadza, powlekająca śliczny pomnik. Nie mogłem się dowiedzieć, kiedy popełnili „Japończycy“ ten wandalizm.
Zresztą pagoda bardzo zaniedbana: podstawa jej kruszy się, rozwala, płaskorzeźby psują, szczerbione rękami rozmaitych barbarzyńców miejscowych. Plac przyszłego ogrodu wygląda jak pustoć zamiejska, usypana górami śmiecia, gruzu, piasku, porosła lichą darniną. Nigdzie śladu drzewka, krzewów, kwiatków. Tylko pośrodku „altanka dla muzyki“, jako początek ogrodu, i obrzydliwy parkan wokoło. Tak wyglądają mniej więcej wszystkie „starożytności“ Seulu. Ruiny zaniedbane i brzydkie, ale za to otoczone murami, parkanami i pilnie strzeżone przez straże. Trzeba się wszędzie dostawać ukradkiem lub gwałtem. I wszędzie, jako usprawiedliwienie ostrożności... Japończycy.
— Dawniej wszystko było otwarte i dostępne, ale... Japończycy tak się zachowywali, że cesarz zamknąć kazał.
Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/451
Ta strona została skorygowana.