widzów, a i tylu się nie zbiera... Skarb pałacowy zaprzestał dawać zapomogi... Niema pieniędzy!
— A prywatnie czy można wezwać tancerki?
— Owszem, ale to dość drogo kosztuje! Nie ma ich gdzie wezwać!
Obiecał zresztą po krótkim namyśle urządzić widowisko w domu u siebie, możliwie najtaniej.
— Nie prędzej, jak za parę dni, bo to, widzi pan, trzeba zamówić tancerki (ki-sań), nająć muzykę i lektykarzy, którzy dziewczęta przyniosą, wreszcie przygotować obiad dla nich wszystkich oraz dla ich „siäk-ca-dzi“; po dwie tancerki mają jednego „siäk-ca-dzi“, który opiekuje się niemi, dogląda ich, broni, uczy śpiewu i tańca. Oni wszędzie towarzyszą tancerkom.
Prosiłem go, aby mi pokazał domowe życie „kisań“; zmieszał się i zgodził dopiero, gdym prośbę powtórzył.
— Na co one panu!? To są biedne dziewczęta sieroty, kupione zwykle w dzieciństwie...
— A czy skazanych na niewolę sądownie już niema?
— Takich w Seulu już obecnie niema.
Szin-mun-giun był bardzo dogodnym dla mnie przewodnikiem, zajmował niepośledni urząd i doskonale mówił po rosyjsku.
Ale w Korei nic się nie załatwia prędko i prosto. Szin-mun-giun dowodził, że zanim powiedzie mnie do „ki-sań“, musi postarać się o człowieka, który bywa u nich i zna je.
Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/460
Ta strona została skorygowana.