gospodarz kazał jeszcze raz zagrać muzyce wesołego „Syng-mu“ i puścił się z tancerkami w tan, rozwiewając szeroko rękawy, poły odzieży i zgrabnie przebierając nogami. Pokrzykiwał sobie od czasu do czasu, a obecni rozbawieni przyklaskiwali i przytupywali mu zgodnie. Nawet za kratkowanemi drzwiami, gdzie z za zasłony przyglądała się zabawie jego żona, dolatywał stłumiony śmiech i wesołe uwagi. Tancerki ruszały się niezwykle żwawo i wykonywały nawet chwilami dość trudny piruet, polegający na szybkiem obróceniu się dokoła samej siebie przy pochyleniu pod kątem 45° i wyciągnięciu nóg.
Wszyscy byli zachwyceni.
Kosztowało mię widowisko z górą 50 jenów[1]. Musiałem prócz tego dać tancerkom po dwa jeny naddatku, gdyż określona niby to taksą zapłata — 4 jeny dla każdej „ki-sań“, szła do kieszeni ich właścicieli. Musiałem dać po jenie dwom jakimś jegomościom, którzy nietylko zjedli z nami obiad i wypili sporo „suli“, lecz natarczywie domagali się datku jako „przyjaciele i nauczyciele“ najętych „ki-sań“... Żądano osobno za „taniec z nożami“. Słowem, rachunek miał rdzennie korejskie cechy i wypadł o wiele słoniej, niż podobne przedstawienie w Japonii.
- ↑ Tancerki — 16 jenów, muzykantom po 2 jeny = 12, obiad dla wszystkich — 15 jenów, lektykarzom, którzy przynieśli tancerki — 4 jeny.