wielka rzecz. Pan, panie Szin-mun-giun, który wybudowałeś taki śliczny wiadukt, z łatwością wyprowadzisz według planu komin; piece postawi wam pan majster i będziecie mieli piękną hutę. Szkło takie tu drogie, że koszta wrócą wam się rychło.
Szin-mun-giun poweselał.
— Ba, dawnobyśmy to zrobili, ale... plany: planów niema! Zabrali je! Bez dyrektora-znawcy lękamy się też huty w ruch puścić. Nie wiedzie nam się! Nic się nam nie wiedzie.
— A tam co za fabryka idzie? — spytałem, dostrzegłszy na podgórzu dymiący się komin wysoki.
— To... też fabryka skarbowa. Japończycy budowali.
— Ci, bo ogromne są zuchy. Do czego się wezmą, na poczekaniu zrobią: kolej zaraz budują, papiernię stawiają, tę tu fabrykę (nie wiem czego) w przeszłym roku, jak było w umowie, w ruch puścili. Ale im teraz tu nigdzie chodu nie dają — objaśnił mię po polsku hutnik.
Odprowadził nas do stacyi tramwajowej i przysiadł z nami na bloku kamiennym w oczekiwaniu wagonu. Ten bardzo długo się nie zjawiał. Zmierzchało się.
— Nie przyjdzie. Od czasu jak tu konduktora kamieniami sprali, nie chodzą pod wieczór — powiedział Czech.
Radzi nie radzi, musieliśmy wracać parę wiorst piechotą po przykrej, zaśmieconej drodze.
Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/484
Ta strona została skorygowana.