kaligrafów stołecznych... Wszyscy przecież wiedzą, jak ładny ma charakter... Daremnie, nikt nie słuchał! Wreszcie ktoś zauważył, że ofiara ta, doskonała w innym wypadku, nie stoi obecnie na poziomie klęski.
Postanowiono zwrócić się bezpośrednio do bogini Miłosierdzia i oprowadzić jej posąg naokoło pól. Natychmiast zebrano pieniądze i wysłano deputację z Sian-lao na czele do Czży-sienia (naczelnika powiatu), aby dał pozwolenie. Stamtąd miała się ona udać niezwłocznie do pobliskiego buddyjskiego[1] klasztoru.
Nazajutrz cała bez wyjątku ludność Tun-guania, uroczyście usposobiona i odświętnie odziana, wyległa na galeryjki i gzymsy swej wioski. Stali cierpliwie, gwarząc półgłosem, kolejno wyzłacani snopem promieni słonecznych, co, niby olbrzymia wskazówka, utwierdzona w górze, posuwał się po rudem urwisku. Wreszcie poprzez szumy potoku przebiły się dźwięki odległej muzyki.
— Idą!
Tłumy wieśniaków zbiegły na dno wąwozu. Nawet kobiety porzuciły domowe zacisza i pośpieszyły naprzeciw ukochanej bogini.
Były to pracowite, ogorzałe kobiety północy, o kształtnych kibiciach i mocnych nogach, nie zeszpeconych bindami[2]. Posuwały się lekko obok mężów, prowadząc za ręce dzieci.