Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
—   16   —

— Wcale nie byli. Powiedzieli, że przyjdą wieczorem.
Młodzieńcy przyśpieszyli kroku. W domu napozór nic się nie zmieniło. Bratowe podały im przed wieczerzą miednice z gorącą wodą i kawałkiem flaneli do mycia, poczem wszyscy siedli do stołu — dorośli mężczyźni osobno, osobno kobiety i dzieci.
W spojrzeniach wszakże ojca i matki dostrzegli młodzieńcy coś, co ich zatrwożyło, ale o co nie śmieli się spytać.
Wkrótce zjawili się stryjowie, Szań Szo i Szań Laj; na ołtarzu przodków zapalono świece i kadzidła, poczem otwarto krótką modlitwą radę familijną.
Szczegółowe i wszechstronne zbadanie środków oraz potrzeb rodziny doprowadziło do smutnych wniosków.
— Synowie moi, Ju-lań i Si, przybliżcie się! — wyrzekł zwolna Szań Chaj-su. — Słyszeliście wszystko i, myślę, zrozumieliście, że niema innego sposobu, jak udać się komukolwiek z nas po pieniądze i pokarm do bogatych południowych prowincyj. Choć jesteście pilnymi i posłusznymi pracownikami, staliście się obecnie dla rodziny ciężarem. Żeby coś zarobić, potrzebna praca, żeby coś zjeść, potrzebny pokarm. Grzechy ludzkie obraziły Niebo. Powinni odejść ci, co wywołali gniew jego. Ale kto i jak to uczynił, nikt nie wie, nawet sam winowajca. Inaczej odszedłby pewnie, aby wybawić krewnych oraz przyjaciół od mąk. Uczucia Nieba nie są znane nikomu! A więc powinno odejść