Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.
—   17   —

wielu, aby mogli zabrać z sobą niewiadomą przyczynę... Zresztą ten, kto będzie pilny, niewymagający, skromny, kto będzie szanował starszych, słuchał nakazów prawa i rad mędrców, ten zachowa swe oblicze, powróci do nas i będzie witany z miłością... Spodziewam się, synowie moi, że wrócicie i przyniesiecie z sobą dosyć pieniędzy na kupno dla starego ojca trumny, a dla żyjącego rodzeństwa — kawałka pola Niao-tzi, co przylega do naszych posiadłości. Naówczas szczęście nie opuści nas! Chciałbym widzieć to na własne oczy, ale stary jestem i lękam się, że żegnam was na zawsze...
— Poco, ojcze, mówić o śmierci? Gdziekolwiek los nas rzuci, będziemy pracować i oszczędzać, aby posłać ci pieniędzy i dostarczyć środków na podtrzymanie twego drogiego dla nas zdrowia. Czy z południowej prowincji, czy ze stolicy północnej, czy z krajów rudych barbarzyńców zamorskich, wysyłać będziemy pieniądze, będziemy pracować, oszczędzać... — śmiało odpowiedział Ju-lań, postąpiwszy krok naprzód. Szan-si nie ruszał się. Silne jego ramiona obwisły, pełne łez oczy patrzały w ziemię. Oparty plecami o ścianę, silił się, aby nie zdradzić swej słabości... Bury wąwóz ojczysty ze spienionym na dnie potokiem, wąskie gzymsy wioskowych ścieżynek, czarne okna i drzwi mieszkań, wyglądających z urwiska jak gniazda jaskółcze, wyniosłe niwy, gdzie każdą skibę on tylekroć własnemi przerzucił rękami... bracia, towarzysze, sąsiedzi, chłopcy i dziewczęta... przechodzili przed nim w pożegnalnym korowodzie i znikli

Kulisi2