— Skąd się ona bierze?! Wiesz co, Si, ona chyba płynie pod górę!... — krzyczał Ju-lań.
Poważny Si nie zgodził się z tem przypuszczeniem, i bracia posprzeczali się na dobre. Umilkli dopiero wtedy, gdy spostrzegli niedaleko od drogi poruszające się miarowo wielkie koło czerpiącej wodę maszyny. Trzej tędzy parobcy, trzymając się rękami za wysoką poręcz, nieustannie przestępowali z nogi na nogę, popychając w ten sposób skrzydła deptaka, przyczepione do obwodu koła. Wiadra chwytały kolejno wodę, wznosiły ją wysoko i wylewały do koryta.
— Szczęśliwego dnia!... Prosimy bliżej!... — zawołali robotnicy, dostrzegłszy przyglądających się im zoddala braci. Ci zbliżyli się.
— Czy nie pozwolicie nam, zacni, zgrzybiali ludzie... — zaczął Ju-lań wyuczone jeszcze w domu zdanie.
— ...Wyręczyć was chwileczkę w waszej ciężkiej i trudnej pracy?! — dokończył żałośnie Si, trącony w bok przez brata.
— Jesteśmy sami biednymi ludźmi, ledwie że zarabiamy na życie...
— Możemy wam pozwolić popracować niedużo, nie więcej, jak za fajeczkę opjum...
— Nie palimy...
— A skąd jesteście?
— Zdala.
— Oczywiście. Wymowa wasza nie tutejsza. A może jesteście dzikimi Lo-lo?[1]
- ↑ Plemię w południowych Chinach, resztka domnie-