łych szatach z muzyką, biegły orszaki weselne z czerwonemi skrzyniami podarków i czerwonym palankinem[1], w którym za czerwoną firanką lękliwie chowała się młoda dziewczyna. Gdy orszaki spotykały się, tragarze zwykle nie szczędzili sobie wzajem wymysłów i przekleństw. Ciekawi zaraz otaczali ich, i tworzyła się zbita tama ludzka nie do przebycia.
Braci, przyzwyczajonych do przestworza, strasznie męczyło nieustanne krążenie wśród tłumów. Szukali miejsca, gdzieby mogli przysiąść i wytchnąć, ale znaleźć go nie mogli. Wszędzie znajdowali ludzi obcych, wrogich lub obojętnych, rozmawiających głośno o swoich sprawach i nie zwracających nawet ku nim głowy, wszędzie miejsca już były zajęte i zewsząd ich odpędzano. Dostrzegli wreszcie w wylocie ulicy błysk rzeki i skierowali się w tę stronę. Nad rzeką i na rzece ruch nie był mniejszy, niż w mieście. Tłumy statków małych i dużych sunęły w pochodzie bez końca. Czasem wolno przepływały rozkosznie przystrojone flagami i oświetlone różnokolorowemi ogniami «Ogrody upajających kwiatów»[2]. Bracia z ich powodu oberwali po głowie bambusem od policjanta z żółtym smokiem na plecach. Stróż porządku upomniał w ten sposób gapiowatych wieśniaków, aby mieli się na ostrożności. Ale oni źle rozumieli jego uprzejmość i w trwodze rzucili się ku mostowi, aby przejść do zarzecznej dzielnicy, która wydała