— Was wielu włóczy się tu takich... Dla wszystkich nie starczy... Idźcie do swoich...
— Do swoich?!... Czyż nie jesteśmy podobnymi do was Czarnogłowymi Synami Nieba? O Si, ty taki silny, robotny, najpierwszy wśród pracowitych, czyż i ty nic nie poradzisz?...
— Poczekaj, bracie, rychło dosięgniemy morza; tam, powiadają, w miastach nadbrzeżnych dużo pieniędzy i pracy...
— Do morza?... A jeżeli nigdy nie dojdziemy do niego?... Nie mamy nic, i jutro nie do nas należy!
Pokazał bratu rzemyk, na którym już ani jeden grosz nie wisiał.
— Przeklęci złodzieje!... Starczyłoby w sam raz...
— Nie przeklinaj, bracie, oni też, jak my... Co uczynimy, nie wiemy przecie?!... — szepnął Szan-si.
Nagle los uśmiechnął się do nich.
Niedaleko od miasta Czen-du-fu na stromej przełęczy, obślizgłej od spadłego deszczu, spotkali grono tragarzy, siedzących na piętach z fajeczkami w zębach. Dwa palankiny stały opodal na kamieniach. Koło jednego leżał wyciągnięty nawznak straszliwie chudy robotnik, koło drugiego rozmawiali, gestykulując, dwaj przyzwoicie odziani podróżni.
— Sień-szen! (łaskawcy) — zaczął Ju-lań drewnianym głosem żebraka. — Już dwa dni nie zarobiliśmy nic. Czy nie pozwolicie nam zastąpić się chwil-
Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —