kę, abyście mogli tymczasem wytchnąć w należytej mierze!
— Dobrzeście trafili. Jeden z naszych podźwigał się i umiera... Zwróćcie się, ot tam... — odpowiedzieli tragarze, kiwając głową w kierunku rozmawiających panów.
Bracia zbliżyli się do nich, kłaniając wielokroć. Wtenczas jeden z nich zwrócił się ku nim twarzą, i bracia... skamienili, pełni śmiertelnej trwogi. Nie dalej, jak na długość ręki, mieli przed sobą... rudowłosego barbarzyńcę, potomka małpy i gęsi!...
Patrzał na nich pytająco.
— Czego chcecie! — spytał rozmawiający z nim Chińczyk.
Bracia odzyskali przytomność i pamięć o swem rozpaczliwem położeniu.
— Sień-szen! — odpowiedział grzecznie stojący na przedzie Szan-si. — Już dwa dni, jak nic nie...
— Idąc, zauważyliśmy, że znakomitych podróżników spotkała mała niedogodność... — szybko przerwał bratu Ju-lań. — I chociaż mamy pilne sprawy do załatwienia w Czen-du, ale chcielibyśmy dopomóc znakomitym cudzoziemcom zgodnie z przysłowiem: «miłe są trudy dla przyjaciół!»
— Czy jesteście tragarzami?... — spytał przedsiębiorca Chińczyk, mierząc ich badawczem spojrzeniem.
— Nie. Ale bardzo jesteśmy zdolni do noszenia. Brat mój obraca najtęższym człowiekiem, jak piłką. Jesteśmy bardzo wytrwali i mocni, a chu-
Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —