Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
—   33   —

— Przypuszczam, że możecie nam dać jeść, ponieważ nasz miłosierny uczynek uwalnia nas od zobowiązania względem pięciu bogów... — pośpiesznie wyrzekł Ju-lań.
Przedsiębiorca kiwnął głową, bracia dostali kilka pszennych placuszków, parę pak do dźwigania i orszak ruszył dalej.
Szaniowie nadzwyczaj szybko poznali tajemnice szlachetnego zawodu tragarzy. Po dniu wprawy Ju-lań już wołał nie gorzej od innych według zwyczaju:
— Och! — och!... o!
— Eche!... che!...
— E — cho — li!
— A — cho — li!
— I — chi — chi!...
A we dwa dni już zamieniał z przodownikami śpiewne ostrzeżenia.
— Chua — dy — cheń! (bardzo ślisko).
— Caj — dy — weń! (staję mocno).
— Tzo — tou — kao! (z lewej strony zawadzisz).
— Caj — ju! (skręcam w prawo).
— Cjań — kun, lań — szou — kao! (przed nami rów, z boków przeszkody).
— Go — cuj — tao! (skacz, wal).
Dzięki wielkiej bystrości oczów i roztropności umysłu, młodszy Ju-lań lepiej od innych dostrzegał przeszkody na drodze i zręczniej ich unikał. Towarzysze wkrótce zrobili go przodownikiem.
Milczący Szan-si inne miał zalety. Nikt nie

Kulisi.3