złomy kamienne, ułożone w kształcie wielkich schodów. Miejscami droga szła po gzymsie urwiska, i podróżnicy musieli czekać i wołać na idących naprzeciw, aby się w szerszych wgłębieniach z nimi rozminąć. Przechodniów na drodze przybywało, i coraz trudniej było ich omijać. Niedoświadczeni bracia co chwila zaczepiali lub potrącali kogoś, narażając się na wymówki, groźby i obelgi. Daremnie wołali:
— Ustąpcie! Z drogi!...
Okrzyki ich zwracały jedynie uwagę i skupiały ciekawskich, co utrudniało pochód. Chora już nie jęczała: wychudła żółta jej głowa bezsilnie taczała się po poduszkach. Bracia z przerażeniem spoglądali na nią w krótkich chwilach wypoczynku, śledząc, czy aby jeszcze dyszy. Widok miasta pokrzepił ich. Ale zejście zbyt było długie, a mięśnie ich zbyt wyczerpane.
Słońce zachodziło. Czerwony krąg jego już dotknął krawędzią szczytu ciemnofioletowych wzgórzy. Podróżnicy przedzierali się z trudnością drogą od stóp gór poprzez tłum wracających z miasta wieśniaków. Z obu stron już migać zaczęły domy przedmieść.
— Dalej!... dalej... jeszcze trochę... jeszcze chwilkę... Z drogi przed umierającą cudzoziemką! — wołał przedsiębiorca, idąc przodem i zachęcając własnym przykładem padających od znużenia tragarzy.
Ci już od piętnastu godzin nie zrzucali z ramion drążka palankinu. Ciało ich płonęło, jak jedna rana, mięśnie szyi, rąk i pleców bolały, jakby
Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —