— A jednak... Lepiej... pokaż!... — powiedział wreszcie Ju-lań.
— Ostrzegam was, że nie łzami płacze barbarzyńca, lecz krwią!
— A jednak... my lepiej zobaczymy! Idź ty pierwszy, Si! — nastawał Ju-lań.
Przeszli ciemne podwórze, zastawione workami oraz pakami towarów, i skierowali się ku niskiemu budynkowi, w którego jednym końcu jaśniały sutem światłem okna kuchni, a w drugim przez otwarte drzwi widać było słabo oświetlone wnętrze pokoju. Z kuchni co chwila wypadali ludzie, niosący potrawy, lub wychylały się głowy kuchcików, wywołujących przygotowane już zamówienia. Koło otwartych drzwi kupiła się cichutko gromadka ciekawych i lękliwie zaglądała do wnętrza.
— Nic nowego?
— Nic. Wciąż siedzi i nie rusza się!
Bracia też zajrzeli do pokoju. Na stole mdło paliły się dwie świece z drzewnego wosku; obok na niskiej pryczy leżała cudzoziemka, a na stołeczku przed nią siedział cudzoziemiec i nie spuszczał błędnego spojrzenia z pociemniałej, zapadłej twarzy nieboszczki. Szan-si westchnął, żal mu było biednego barbarzyńcy. Ten może usłyszał westchnienie, gdyż podniósł swe straszne oczy i zwrócił je na drzwi. Chińczycy umknęli przed tem spojrzeniem w pośpiechu.
— Co? Widzieliście?!... — spytał triumfująco przedsiębiorca.
— Cóż zamierzacie począć?
Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —