— Oddaj nam nasze pieniądze i odejdziemy! — odpowiedział pokornie Ju-lań.
— Co takiego? Pieniądze?! Jakie pieniądze? Nie umawiałem się z wami za pieniądze. Nic nigdy nie mówiłem o nich!
— Jakto: nie mówiłeś?
— Mówiłeś przecie, że tylko z początku bierzesz nas... na próbę. Służyliśmy u ciebie kilka tygodni. Wkońcu z pośród twych sług wybrałeś nas, jako najlepszych tragarzy... — gorączkował się Ju-lań.
— Pracowaliśmy sumiennie! — wstawił Szan-si. — Kilka podeszew u nóg zdarliśmy, do dziś bolą, jak poparzone, w kościach łamie...
— Piękni tragarze! dwustu kroków dojść nie mogli, upadli na progu miasta ku wielkiej mojej hańbie. Nie zdążyliście nawet, jak należy, palankinu postawić i nadłamaliście róg pudła... Za darmo teraz nikt was nie weźmie. Cudzoziemiec do sądu was pozwie. A ja bronić was ani myślę... Naraziliście mnie na wstyd i na straty!
— Niech oddaje pod sąd! Nic nie mamy do stracenia. Siadaj, bracie, nie odejdziemy stąd bez pieniędzy! — wyrzekł posępnie Ju-lań.
— Siadajcie, siadajcie! — rozśmiał się przedsiębiorca. — A ja pójdę spać!
Udał, że odchodzi, i przez półotwarte drzwi podglądał zaniepokojny, co bracia poczną. Ci siedzieli z wyciągniętemi nogami i głowami, zwieszonemi na piersiach. Szań-si drzemał.
— Słuchajcie! — rozległ się za nimi po niejakim czasie słodki głos przedsiębiorcy. — Żal mi was!
Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —