— A czego tam? — spytał, nie podnosząc głowy.
— Dawno nie jedliśmy. Trzy już miesiące szukamy pracy... — razem odpowiedzieli bracia.
Misjonarz pracował dalej.
— Jesteśmy z Gań-su! — dodali.
— Dużo was tu takich się włóczy!... Nie starczy dla wszystkich strawy. Idźcie do kuchni, może co zostało, niech wam dadzą... — zamruczał cudzoziemiec.
Nędzarze nie ruszali się z miejsca.
— Jeszcze czego? Powiedziałem: idźcie do kuchni.
— Trzy miesiące szukamy pracy. Gotowi jesteśmy nawet ochrzcić się i zjeść, co każesz!...
— Tylko nie bardzo dużo. Dużo nie będę w stanie... — uczciwie przyznał się Szań-si.
— Co? Co takiego?
— Wszystko, co zechcesz: serce, wątrobę, oczy...
Misjonarz zerwał się z ziemi.
— Ach, łotry! Precz! Wiem, kto przysłał was i czyja to robota?!... Ośmieszać święte tajemnice ustami pogan, aby zadowolić swe szatańskie namiętności i krzywdzić prawowiernych. Do tego zdolni są tylko zatwardziali papiści!... A, przeklęci heretycy!... Niech zginą w wiecznym ogniu! Przyznajcie się, że oni was przysłali!... — krzyczał misjonarz jak wściekły.
— Cóżeś ty ich puścił? — zwrócił się z wymówkami do przybyłego na krzyk odźwiernego.
Ten popychał braci do wyjścia i kiwał im z wyrzutem głową.
Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —