Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/101

Ta strona została przepisana.

cym sierpem na ramieniu, silny i rzeźki jak zawsze.
— Będzie tak z dziesięć dni a może i więcej!... Wytłucze zboże do reszty... Trzeba się spieszyć! Patrz, Zosiu, już babie lato! — dodał, chwytając przelatującą w powietrzu srebrną nić pajęczyny.
Nie odebrawszy odpowiedzi obrócił się; Zofia została daleko w tyle i ledwie się wlokła; młoda twarz jej postarzała nagle, zapadła się, wielkie sińce podkrążyły jej jasne oczy.
Podbiegł przestraszony.
— Co ci jest?
— Tak... nic!... Miłość, to Bóg wie co!... — odrzekła z goryczą. Oczy jej zaszły łzami.
— Przecież mówiłem ci, żebyś nie chodziła w pole!... — zauważył z niechęcią...
— Rozumie się, że nie pójdę!... Wrócę do siebie...
Po twarzy jego przemknęła szczera boleść.
— Jak chcesz!
W domu rzuciła się na ławę i przeleżała bez ruchu, gdy on zaprawiał mąką gotującą się od rana w garnku zupę, nastawiał imbryk na herbatę i nakrywał do stołu. W milczeniu spożyli strawę.
— Więc odejdziesz?... Może choć do wie-