Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/106

Ta strona została przepisana.



VIII.

Niby zamieć ognista, niby fala słonecznego wodospadu leciał suchy, ostry upał, gnany wichurą. Wymiecione doszczętnie z chmur niebo prężyło wysoko swój wzdęty namiot z błyszczącego szafiru. Nad ziemią rozpalone powietrze wibrowało jak zgorzel niewidzialnego pożaru. Kamienie pałały jak tafle pieca, role i piaski rozsypywały się jak popiół. Żar nieznośny wsiąkał w krew ludzi i zwierząt, susząc ich i paląc na równi z roślinami. Żółkły i zwijały się końce i rąbki liści, trawy szeleściły twardym jesiennym szelestem. Kwiaty zwieszały powarzone kielichy. Zboża łamały się jak szkło, tracąc od lada potrącenia cenne, ciężkie kłosy.
Poczerniały na spiż twarze żeńców, namuliły się ich dłonie. Ciężar wiszącego nad nimi ognistego morza naciskał boleśnie pochylone