Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Ale on nie spał i widział w zielonym rozbrzasku księżycowej nocy, bijącej w okno, że ona leży na wznak z szeroko otwartemi oczyma. Żal i niepokój ścisnął mu serce.
— Nie śpisz?
— Nie.
— Dlaczego?
— Nie wiem!
Ostrożnie położył dłoń na jej oczach. Były suche... Pogładził włosy.
— Śpij!... Nie bój się niczego!... Pamiętaj, że masz zawsze koło siebie człowieka, który gotów umrzeć za ciebie...
— Tak ale dziecka nie urodzi za mnie!... Zostać tu pogrzebaną w tej ziemi lodowej, tak daleko od swoich, od ojczyzny!...
— Znowu!
Nic nie odrzekła.
Poświata księżyca, jak wskazówka ogromnego zegaru, posuwała się z ukosa po ścianach i podłodze jurty. Nareszcie buchnęła wprost w okno zielonym, lodowym słupem. Leżeli pod nim bladzi i nieruchomi jak dwoje umarłych.
— Wiesz co, Zochno, popłyniem na wyspę!... Nie uśniemy już pewnie!...
— Czy zaraz?
— Cóż takiego? Dziwi cię to? Przecież wi-