Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/121

Ta strona została przepisana.

podłodze skóry; Zofia zaciągała nad swojem łóżkiem zasłonę.
Nie lubiła podobnych utarczek.
Nie miała tej pewności i wiary co Stefan, nie umiała »nie myśleć« o rzeczach niedościgłych, sprawach niepraktycznych, pytaniach nierozwiązalnych, zbędnych...
Przeciwnie, kiedy zostawała samą, oblegały ją nieraz wątpliwości, ogarniała chęć dociekań do gruntu, do podstaw, aby umocnić nagabywaną powątpiewaniem, chwiejącą się duszę...
Szczególnie teraz zagadka bytu nabrała dlań nowego, ostrego uroku, gdy drgające w jej łonie nowe życie budziło w niej i strach i tkliwość...
Stefan wracał zwykle do domu tak strasznie zmęczony, że patrząc nań traciła chęć do rozmów, ogarnięta jedynie pragnieniem ulżenia mu i wyrzutami sumienia, że jest poniekąd przyczyną tego stanu. Spełniała pilnie wszystkie domowe roboty, prała bieliznę, reparowała odzież, gotowała strawę, a mimo to wydawało się jej, że próżnuje, że to jest nic w porównaniu z wysiłkiem, jaki z dnia na dzień ponosił w polu i lesie Stefan.
— Mój ty biedaku! — mówiła, gdy zakurzony i mokry od potu siadał ciężko na ławie.
— Nie żałuj mnie! Jestem szczęśliwy!... —