jego zawsze tych samych odpowiedzi i przykro dziwiła ją niezwykła ustępliwość, prawie trwożliwość uwag Zerowicza. Puszczał mimo uszu najbrutalniejsze zdania Stefana i raz tylko wybuchnął.
— Zdawaćby się mogło, że nie my czerpiemy nasze wiadomości z życia, lecz przeciwnie, ono uzyskuje zezwolenie na swój rozwój od... teoryi pana!
— Wcale nie, ja tylko objaśniam je naukowo... a pan nie... Pan jest metafizykiem!
— Nie straszą mię wcale żadne wyzwiska, choć myślę, że pan jest stokroć większym ode mnie metafizykiem.
— Jakto?
— A tak, gdyż sprowadza pan wszystko do jednej przyczyny przyczyn, a czy ją pan nazywa Bogiem, materyą, koniecznością dziejową, czy czem innm, to właściwie nie ma znaczenia...
— Wcale nie. Moje przyczyny są naturalne...
— Co to jest... przyczyna naturalna?
— Naturalna?... No tak!... Rzecz prosta jest to przyczyna rzeczywista, dla wszystkich zrozumiała — odpowiedział Stefan z wymuszonym spokojem.
Zaczął się spór dziki, dziwny, zupełnie jałowy dwóch nie rozumiejących się wcale lu-
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/127
Ta strona została przepisana.