— Cóż, nie był? — pytał codzień Stefan, wchodząc wieczorem do jurty.
— Nie był! — odpowiadała sucho Zofia i podawała wieczerzę. W milczeniu spożywali ją zwykle, gdyż wydawało się im czas jakiś po owych sporach, że wszystko sobie już powiedzieli, że bez wymiany zdań wiedzą, co każde z nich myśli. Nowych zaś zdarzeń zachodziło w ich życiu tak mało. Zofia próbowała czytywać głośno, ale wywoływało to albo niezwykłe u Stefana ziewanie, albo tak ostrą krytykę, że unikając sprzeczek, wolała prób zaniechać. Czytywała sama, przeważnie w jego nieobecności, nieledwie ukradkiem. Gdy wchodził, mimowoli odkładała książkę.
— Dlaczego to czynisz? Czytaj sobie!... Choć wobec dramatu, jaki się w życiu odbywa, wszystkie te opowiadania, artykuły i pisaniny wydają mi się drażniącą, szalbierską zabawą!...