Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/132

Ta strona została przepisana.

szcze stężałe drogi i cienka powłoka perłowych lodów połyskiwała w różowym świcie na jeziorkach i kałużach. Rude, oskubane przez wiatry lasy kudliły się nieruchomo w błękitnej oddali, wśród nich tu i owdzie strzelały ostro i twardo czarne wieżyce i zamczyska gajów świerkowych; wiły się jak złote płomienie opierzchłe brzozy, osiki i olszyny; czerwieniły, ścieląc się nisko, krze głogów i cierniska.
Zerowicz mieszkał dość daleko w lesie, w małej, zupełnie osamotnionej jurteczce. Ryła to prawdziwa nora, pusta, brudna, zaniedbana, zlekka ledwie skraszona obecnością kilku książek, paczki papieru i kałamarza.
Gospodarza nie zastali w domu.
— Dziwna rzecz! Niema go, a imbryk pełen gorącej herbaty! — zauważył Stefan po dłuższem oczekiwaniu.
Bystry wzrok Zofii dostrzegł jeszcze parę szczegółów, o których nie powiedziała, ale które kazały przypuszczać szybkie wyjście oraz zapowiadały rzekomo rychły powrót Zerowicza. On jednak nie wracał. Wypili herbatę i zjedli placuszek, który znaleźli na półce, poczem Stefan napisał krótki liścik, a Zofia dopisała słów kilka.
Odchodząc, miała wrażenie, że Zerowicz jest w pobliżu, że śledzi ich z ukrycia, ale nie dostrzegła nic w porzedziałej przylegają-