Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/133

Ta strona została przepisana.

cej tajdze, coby mogło jej podejrzenia potwierdzić. Miała słabą nadzieję, że spotkają go na drodze.
Zawiodła się i rozżalona, wyczerpana długą wędrówką po nierównych leśnych wertepach, wlokła się za mężem niezgrabnym krokiem zmęczonych kobiet.
Stefan szedł przodem z dubeltówką na plecach i gwizdał.
— Może lepiej, żeśmy go nie zastali. Zwyczajom stało się zadość, a on jak sobie chce!... Pomyśli jeszcze, że go tak bardzo potrzebujemy...
— Niepodobna zasklepić się wyłącznie w swoich interesach...
— Cóż począć: wyżej uszu nikt nie skoczy... Skazani jesteśmy na takie zasklepienie się... To fakt... Umiejmy więc choć z tego wyciągnąć korzyści!...
Długo prawił na temat »logiki faktów« i »fatalnej konieczności podporządkowania uczuć i marzeń realnej rzeczywistości«. Słyszała to już Zofia tysiące razy i jednostajność jego rozumowań nużyła ją bardziej, niż korzenie i wyboje drożyny. Była więc rada, gdy, przechodząc mimo jeziora, rzekł:
— Idź, Zosiu, do domu, a ja skręcę tu na chwilkę... Może co ustrzelę... Dawno nie jedliśmy mięsa!...