Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/135

Ta strona została przepisana.

miało w sobie coś ze zgonionego charta. Zofia obrzuciła go wesołem spojrzeniem...
— Co znowu?... Los zawsze należy spotykać mężnie i... godzić się z nim filozoficznie! — dodała tonem Stefana.
— O ile kto może i o ile los jego tkwi nie w nim, lecz poza nim!...
— Doprawdy, niech pan siada!... Pofilozofujemy dzisiaj... Stefan będzie grzeczny, już ja mu zmyłam głowę!...
— Nie, nie!... Żadną miarą!...
Trząsł głową i kapelusz trzymał przy piersiach, jakby się chciał nim odgrodzić.
— Pani lubi... wiersze? — spytał nagle.
— Jak jakie!
Zawahał się, poczem rękę stanowczo wyciągnął:
— Do widzenia!
— Nie! Ani myślę!... Nie żegnam się!...
— Przyjdę... kiedyindziej!...
Na ścieżce, daleko, zastukały kroki. Nadstawił ucha, ukłonił się i wybiegł.
Zofia słyszała, jak spotkał się ze Stefanem, jak mu krótko i stanowczo odpowiadał na energiczne zapraszania, przerywane hucznymi okrzykami:
— Głupstwo, towarzyszu!... Pluńcie!... Przecież nie macie nic do roboty!...