Wydało jej się, że sypią dla niej wielki grób lodowy. Podziwiała męstwo, z jakiem Stefan, z małym zresztą skutkiem, walczył z zawieruchą.
— Zupełnie odcięci!... Bez kropli mleka, bez pomocy!... — szepnęła rozpaczliwie, gdy wieczorem wszedł Stefan do izby i zaczął zrzucać stwardniałą, chrzęszczącą odzież, przesiąkniętą śniegiem jak solą.
— Oho, tak źle nie będzie!... Wichura ustanie, droga wyrówna się... Jeżeli nie można będzie przebić się przez opłotki, to rozgrodzę płot i pojedziemy polem... Owszem, obfity śnieg wróży dobrą zimę... Drwa, siano wozić łatwo... Dla zasiewów też dobrze!... Role podorane nie wyschną!... Ale ładniebyśmy wyglądali, gdybyś nie przeniosła się do mnie i gdybym, wbrew twym radom, nie był kupił konia!
— Nie wiem, jak to będzie z wypłatą?!
— Koń zawsze się opłaci, zobaczysz!
— Zaharujesz się.
Roześmiał się z zadowoleniem.
— Nic mi się nie stanie!
Niespodzianie, gdy już siedli do wieczerzy, wszedł Zerowicz.
— Co się stało?! — krzyknął, zrywając się z miejsca, Stefan.
Zofia pobladła jak płótno.
Zerowicz, obrosły śniegiem i lodem od stóp
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/138
Ta strona została przepisana.