Patrzał na nią dziwnym, ostrym, błyszczącym wzrokiem i nie ruszył z miejsca. Gotowa była krzyczeć ze strachu.
Nagle oczy mu zgasły, po ustach przewinął się pobłażliwy uśmiech.
»Musisz zaludnić sobą straszne głusze,
A droga wiedzie tam przez dwie przepaście:
Przez moją duszę i przez twoją duszę!«
Jurtę zaległa naraz napięta cisza. Jeno syczał ogień na kominku i syczała na dworze wichura.
W pochylonych głowach tych dwojga ludzi też mknęła burza; leciały roje oderwanych myśli, uczuć drobnych, wrażeń przedwcześnie umarłych, przejmujących, niedobrzmiałych wyrazów... Cały simum — zimny, cmentarny, jak sybirska kurniawa, pełen lodowych, a palących jak ogień igieł i pocisków; Bali się spojrzeć na siebie.
Nareszcie w dali głucho jęknęła zawierucha i przedarł się przez nią głuchy łomot sam jadący z wielkim skrzypem i mozołem. Zatrzymały się przed jurtą, stuknęły w nią, aż zadrżała. Jednocześnie cienko jak sztylet przecięło burzę i ciszę jurty rżenie konia.
Oboje odetchnęli.
Stefan wrócił z lasu z drzewem.
Po chwili stanął w progu biały, jakby ule-