Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/147

Ta strona została przepisana.



XIII.

Ustała zawieja. Słońce wzeszło nad zaśnieżoną okolicą. Niepokalana białość, ubrana złotem i tęczowymi blaskami, zalśniła na niej i odbiła się w niebiosach. Twardy, spiżowy mróz chrzęściał wszędzie, migotał w inkrustacyach zamarzłej wilgoci, szeleścił w okiściach szronu i sadzi, wykwitłych misternie na gałęziach w nastałej ciszy, taił się w puchach śniegowych nisko u ziemi, rozbrzmiewał jak dzwon w gęstem powietrzu.
Stefan zakrzątnął się pracowicie około swego gospodarstwa. Zakupił i zwiózł siano dla konia; przerębel na jeziorze dla wodopoju wydrążył i ładnie ją wałkiem z lodu otoczył, że była jak cysterna marmurowa. Jurtę całą do szczytu mokrym śniegiem oblepił i do pół ściany omiotał ze wszech stron dla ciepła przyzbą śniegową. Na gumisku plac u sterty