obecny. Lecz Zerowicz tak jakoś przychodził, że Stefana zwykle albo nie było, albo był pilnie zajęty na dworze. Gość wolał to pierwsze, gdyż stukanie męża, pracującego na mrozie, wyprowadzało Zofię zupełnie z równowagi. Razy kilka pod milczącem parciem jej rozdrażnienia gość ofiarował nawet gospodarzowi swe usługi, lecz ten odrzucał je stale, a gdy raz zgodził się, wyśmiał go niemiłosiernie po pierwszej próbie.
— Wyobraź sobie, Zocho, każdą szczapę pieczołowicie niesie z osobna jak dziecko a układa jak zapałki!... Ha, ha!...
— Ale i ty... też!... Wypocząłbyś trochę... Posiedziałbyś z nami, pogawędził!...
— Dziwna jesteś! Czy mam na to czas? Młócka za pasem... Potem mełcie mąki, gdyż muszę się spieszyć do miasta, dopóki ona jest w cenie!... Filozofujcie, filozofujcie... Nie przeszkadzam!... dodawał dobrotliwie i wynosił się z izby.
Już rzadko filozofowali. Chłodna ostrożność Zofii mroziła widocznie Zerowicza. Niekiedy całą wizytę przesiedział, nie wyrzekłszy słowa, brał czapkę i wynosił się.
Gdy tak siedział nieruchomy, zapatrzony w ogień, wydawało się Zofii, że nad jej i jego duszą krąży jakiś ptak czarny.
— Ach, jużby lepiej nie przychodził! — po-
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/149
Ta strona została przepisana.