»Jesteś cicha jak śnieg!...«
Ona mu wszystko to łagodnie wymówi, wytłómaczy... Będzie go błagać, aby swymi wybrykami nie utrudniał i tak już niełatwego życia!... Stanie się dlań dobrą i wyrozumiałą siostrą... A jeżeli to się nie uda, to go namówi, aby się przeniósł do innej okolicy... Zmiana otoczenia, inni ludzie... Wszak sam miał już pomysł podobny i... może lepiej, że go wyślą...
Serce jej ścisnęło się na myśl o tym kraju, do którego wybierał się, gdzie słońce tygodniami nie wschodzi...
Może się znajdzie jednak jakie inne wyjście, może się wszystko ułoży...
Czekała tej obiecanej przez Stefana niedzieli z tłumioną niecierpliwością, z duszą napiętą jak zbyt przykręcona struna.
Zamiast tego usłyszała pewnego dnia głos męża i skrzyp sań w porze niezwykłej. Widocznie Stefan wracał z drogi. Zerwała się; złe przeczucie przeniknęło ją straszliwym dreszczem niby długą, zimną igłą. Do jurty istotnie wszedł Stefan z nieznanym jej jakutem; twarz miał zmienioną i bladą a w ręku trzymał list.
— Zastrzelił się!... — szepnął od proga.
Usiadła jak ogłuszona.
— Muszę jechać, więc przyszedłem uprzedzić... Być może, że nie wrócę wieczorem...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/157
Ta strona została przepisana.