Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/16

Ta strona została przepisana.

wicza. Miał przyjść. Nie zastanie mnie i będzie mu przykro!...
Skreśliła parę wyrazów na kartce, włożyła w kopertę, którą zatknęła nad drzwiami w szparze framugi.
Poczem zwióciła się do Stefana, który cierpliwie czekał na nią opodal i poszła drożyną obok niego ku rzece.
Anastazy Serafiniowicz tkwił wiernie na tem samem miejscu i miał już pełne wiaderko płoci. Spostrzegłszy niewiastę wstał zmieszany, zapiął surdut na jedyny obecny guzik i zdjął pomięty kapelusz.
Zofia kiwnęła mu głową.
— Cudowna hislorya!... A to ci spryciarz ten Mirski!... Nie do uwierzenia! — mruczał ze zdziwieniem, gdy młoda kobieta usiadła w czółenku Stefana i gdy oboje odbili od brzegu.
— Ta... Zofia Mikołajewna — ta... trusia!... Wierz tu ludziom!... Oho!... ho!
Zofia umieściła się na przodzie czółenka na podściółce z młodej, pachnącej modrzewiny. Za nią bliżej steru usadowił się mocno Stefan z podwiniętemi nogami, z długiem wiosłem w ręku. Chybotliwa łódź łączyła w rytmiczną całość ich ruchy. Nie widzieli swych twarzy i nie mówili z sobą, pochłonięci rozkoszą tego tańca na falach i czarem rozwie-