Ta strona została przepisana.
XV.
— W tem coś jest!... W tem coś jest!... — powtarzał gruby sędzia śledczy, uważany za najprzenikliwszego w gubernialnem mieście.
— Czy żona pana zawsze pali swoje listy? — spytał znienacka Stefana.
— Zapewne. Wielu z nas ma ten zwyczaj... Naprzykład ja...
— Acha!.. Więc pan listy swoje pali, a te które widziałem u pana w mieszkaniu nie do pana należą?
Stefan umilkł i spochmurniał. Dwa małe siwe oczka, niby dwie wilcze skry rozświecające szeroką twarz sędziego, wpiły się w badanego z ostrością dwóch stalowych świdrów.
— Tak!... A co mogło być w tym liście? O czem mógł uwiadamiać tak pośpiesznie przez umyślnego posłańca... żonę pana... Zerowicz? Czy nie domyśla się pan?
— Nie wiem...