Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/165

Ta strona została przepisana.

wały się jakieś niewyraźne ale groźne i niebezpieczne wnioski.
— Dosyć. Nie rzeknę więcej słowa. Proszę powiedzieć o co chodzi!...
Oczka sędziego krwawo zabłysły.
— Będę zmuszony aresztować pana. Pan wie, o co chodzi!
Stefan wstał. Groźba wróciła mu zimną krew.
— Owszem. Niech mię pan aresztuje ale niech mię pan zostawi w spokoju...
Sędzia wstał również i po chwili namysłu zadzwonił.
— Proszę odprowadzić tego pana w te drzwi na prawo! — zwrócił się do wchodzącego dziesiętnika.
Stefan znalazł się w małej sionce, gdzie na ławie siedziało kilku jakutów i wśród nich »książę« jego gminy. Wioskowy dygnitarz nie wyciągnął doń ręki, tylko nachylił się i spytał z zagadkowym uśmiechem...
— Cóż?... Dobrze?!
Kiwnął głową w stronę zamkniętych drzwi, za któremi Stefan rozpoznał szelest kroków Zofii i przyciszony głos jej odpowiedzi. Zżymnął się i ławę tak mocno nacisnął rękami, że z cicha trzasła. W smrodliwej mgle jaka wypełniała jego głowę i serce, poruszały się potworne obrazy, których nie chciał ani roz-