Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/166

Ta strona została przepisana.

poznać ani nazwać i które daremnie silił się odepchnąć i rozproszyć. Zbolałą głowę oparł o ścianę a znękaną twarz odwrócił od ludzi. Niewyraźnie z poza grubych belek przepierzenia dobiegały go szmery zapytań i odpowiedzi; chwytał tylko pojedyncze wyrazy. Była chwila, że się zerwał na głośniejszy krzyk Zofii, lecz mu dziesiętnik drogę ode drzwi zastąpił.
Nareszcie zawołano go do sędziego. Zastał tam Zofię z krwawymi wypiekami na policzkach i gorączką w oczach. Sędzia tryumfująco pił herbatę i pisał protokół. Odczytał następnie głosem oficyalnym sprawozdanie z ich odpowiedzi — zwykłe, szare jak sukno aresztanckie sprawozdanie śledcze i papier im do podpisania podsunął.
— Po co to? — pomyślał z odrazą Stefan i zawahał się, lecz spojrzał na męczeńską twarz Zofii i w milczeniu spełnił, co od niego żądano.
— Ot i po wszystkiem! — familiarnie powiedział sędzia. — Możecie państwo wracać do domu! Do widzenia!
Wygłodzony koń szybko rwał z powrotem. Skrzypiały płozy, stukały rzeźko kopyta po ubitej drodze a ciąg powietrza sypał im w rozognione twarze zimny kurz śniegowy. Stefan jedną ręką koniem kierował a drugą podtrzy-