Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/167

Ta strona została przepisana.

mywał Zofię, która chwiała się na siedzeniu jak martwa.
Nie śmiał jej pytać, co tam w tej wstrętnej sali zaszło. I po co? Wszak wszystko skończyło się już!...
Gdy weszła do jurty i z głębokiem westchnieniem opuściła się na ławę, przypadł do jej kolan.
— Zosiu, Zosiu!... Jakże niegodziwi są ludzie!... Jakże są źli i brutalni... Czyż nie lepsza od nich pustynia!?...
Nie odpowiadała i odpychała go z lekka. Z wyrazu jej twarzy poznał, że zapadła w stan, kiedy, jak mówiła »dusza uciekała od niej«...
Należało ją zostawić na długo w spokoju.
Szybko więc zawinął się, nastawił wieczerzę, konia wyprzągł; poczem poszedł na lodowe klepisko, i zaczął szuflą śnieg zgarniać i podmiatać tok, przygotowując, co trzeba dla jutrzejszej młócki.