Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/172

Ta strona została przepisana.

— W głowie pusto jak w stodole!... Jeno walec tam wciąż jeszcze stuka... Pójdę, puszczę konia i... spać!
— Ale nie długo siedź!
— Duchem wrócę!
Mieli z rzędu kilka dni pogodnych i mroźnych, tak że mogli młócić.
Zofia nabrała kolorów i wesołość wracać jej poczęła. Nie znosiła wszakże jeszcze pieszczot i pocałunków męża, usta podawała mu na krótko i nierozpuszczała ich jak dawniej miłośnie, niby wilgotny kielich tulipanu... A gdy ją chciał przytrzymać, dziwny strach mglił jej oczy i rozszerzał źrenicę...
— Coś przydługa żałoba!... — sarkał żartobliwie Stefan.
A gdy próbowała tłomaczyć wstręt swym stanem, dowodził jej, że to rzecz w małżeństwie wprost niebywała, niemożliwa...
— W cóż zamieniłoby się pożycie?... W jednożeństwie to nie możliwe i nie praktykuje się!... Na to nie zwalaj!... Chcesz zawsze inaczej niż inne!
Posępniał nagłe i wychodził zaraz, wiedząc, że w ten sposób dokuczy jej najwięcej. Ale długo nie mógł się gniewać, więc wracał i urządzał przeprosiny, podczas których mało słów padało z ust Zofii ale zato z oczu lały się łzy rzęsiste.