Ale niedługo będzie tu ciszej jeszcze!... Wszystko znikło jak mara, jak obrazy bawiącej gorączki!... Szybko, szybko jak przed śmiercią przeleciały przed nim stracone wspomnienia... Słoneczny dzień na rzece... Pachnąca sianem wyspa... Zabity łabędź... Biała postać kąpiącej się Zofii... Słodycz jej pieszczot... Szare potoki dżdżu... Żniwa... Noc mglista... W końcu straszne widmo Zerowicza z kulą w sercu, z lodowatemi łzami na rzęsach i szronem na licach...
Gdy wrócił do jurty, Zofia pakowała rzeczy.
Nie wytrzymał. Runął na pryczę i, objąwszy słup jurty rękami, zapłakał jak dziecko. Zofia podeszła doń i położywszy ręce na jego drgającej głowie, pocieszała go cichutko:
— Nie Płacz, nie płacz!... Lepiej się stało! Przebolejemy, zapomnimy... Znów będziemy wolni, i znów może... powrócimy do siebie!...
Ujął jej rękę i mocno przytulił do ust i do piersi.