Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/191

Ta strona została przepisana.

snych kajdan... Serce w nim drgnęło i zatrzepotało się... Miał ochotę zatrzymać się i krzyknąć:
— Witajcie bracia! Otom przyszedł dzielić z wami katuszę!...
Walczył z potęgą dławiącej ciszy, z nieśmiałością niezwykłego zamiaru, z obawą niewiadomej obelgi... Zwolnił kroku...
— Ruszaj!... Spiesz się!... — szeptali, popychając go dozorcy.
Wtedy puścił okowy i nie zważając na palący ból przetartych ran, powlókł je z piekielnym szczękiem za sobą. Zdumieni dozorcy stanęli.
— Cicho!... Podnieś!... Trzymaj!...
A gdy nie ruszał się, jeden z nich schylił się i grubijańsko poderwał łańcuchy...
— Poczekaj ścierwo!... Popamiętasz!! Daleko jeszcze?...
— Tutaj! pięćdziesiąty szósty...
Drzwi celi stały otworem. Zanim Zaremba zdążył się opamiętać, gwałtownie potrącony znalazł się za progiem i czarne wieko ciężko się za nim zawarło.
Długa, jak trumna, jak trumna wązka i jak trumna czarno malowana od podłogi do połowy ludzkiego wzrostu. Wyżej wznosiły się sino-szare ściany, a między nimi tkwił sino-szary monolit mogilnego powietrza. W górze