własne ziarno... Zaniknąć w twardej i niezmożonej bryle woli ciepłą skrę dla przyszłych pożarów... Ocalić ją pod suchym popiołem! Traktować ich postępki i ich samych jak żywioł... Brać zmiany i wypadki otoczenia jak niezwykłe przygody czarnoksięskiej podróży... Czyż mogły by mię obrazić jakieś małpy lub dzikie do człowieka podobne larwy?... Czyż mógłby mię rozgniewać cuchnący deszcz, upadły z napędzonej wichurą chmury? Czy mogę cierpieć, że koń jest koniem, a boa-konstrictor dusicielem? Oni nie są mymi bliźnimi, mymi braćmi!...
Chcą, żebym zginął... Rozstawili wszędzie zasadzki na duszę moją... A więc nie zdradzę się, że ją mam jeszcze... Nie ruszę się... Nie będę działał, nie będę odpowiadał... Będę czynił wszystko co każą, jak czynią członki moje ruchy pod prawem ciążenia, jak spływa woda z pochylonego naczynia... Jak asceta zamknę myśl w małem kółeczku lub puszczę ją jak wizyoner w daleki świat, w kraj niedościgły, w obszar nieobeszły... Tam będę wolny, wszechmocny i... łaskawy... Tam rozważać będę o sobie i o nich... rozmyślać będę o niedostrzegalnych gwiezdnych mgławicach, i niezliczonych przeobrażeniach tego, czego jestem małą kropelką... Aż przyjdzie dzień i wyjdę stąd... wyjdę, wyjdę... uzbrojony i silny
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/197
Ta strona została przepisana.