nym kulisem z tartymi kartonami, które tak lubił... Wieczorami, gdy nie było ojca, w tej izbie przed równie ogromnym jak w fajczarni kominem siadały kołem prządki, dziewki i domownice z pierzami, z robotą... któraś z nich opowiadała cudne, dreszczem przejmujące bajki o zbójcach, o duchach, o odmieńcach, latawicach, wilkołakach, i zwidach... o dyabłach i zaklętych królewnach, o »kopciuszku«, o złej macosze...
Czasem matka czytała głośno książkę nabożną. Żywoty świętych lub dzieje dawne o królach, rycerzach, tatarach...
Teraz słyszał głosy ówczesne... jednostajny szum wrzecion... Widział siebie, małego chłopaczka, tulącego się u kolan matki w kole prządek, gdzie białe kądziele lnu, płowe włosy i jasne chusty kobiet zlewały się w jeden pochylony ku środkowi wianek...
Czuł znów bicie swego zasłuchanego maleńkiego serca i oczy błyszczały mu od zachwytu i trwogi...
Ale nadewszystko lubił i pamiętał ogród, gdzie szumiały potworne białodrzewy o pniach wielkich jak chłopskie chałupy, o konarach niknących w niebiesach... Gdzie dęby, lipy i kasztany stuletnie rozsiadały się szeroko jak hetmanowie; gdzie wysoko strzelały jasne
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/214
Ta strona została przepisana.