czarną suknią trzepoczą się piersi jak skrzydła umierającego ptaka...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Piersi więźnia równie trzepotały się jak skrzydła ptaka, z pod opuszczonych powiek wymykały się zdradzieckie łzy...
...Nawet jej nie uściskał!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie słyszał jak łoskotały w korytarzu otwierane wrzeciądze. Dopiero gdy drzwi jego własnej celi odemknięto z łoskotem, podniósł zdumione oczy.
— Wstawać!
Spełznął ciężko z pryczy, którą natychmiast przytrzaśnięto do ściany.
— Noga mię boli... Żądam doktora! — rzekł, nie patrząc na dozorcę.
Był to ten sam jaszczurkowaty »sucharek«, co się na niego naskarżył. Spojrzał zjadliwie na opuchłą stopę, poczem podniósł zielonawe gały na więźnia, ruszył wypłowiałymi wąsami i drzwi zatrzasnął.
— Bazyliszek! — pomyślał Zaremba, z ukosa śledząc za swym wrogiem.
Do obiadu przesiedział bez ruchu za stolikiem przejęty, zbolały, rozbity...
— Nie... nie można sobie pozwalać! Haszysz!... Bóg wie co!... I źle się skończyć