Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/224

Ta strona została przepisana.

remba ledwie zdążył zerwać się i odskoczyć na środek celi. Stał w słupie światła z nogami zaplątanemi boleśnie w łańcuchach, zmieszany jak przydybany na psocie żak. Lęk i zawstydzenie zwolna przechodziło w gniew. Gdy »paszczęka kraba« otwarła się i w kwadracie jej ukazały się nienawistne konopiaste wąsy i ostry nos dozorcy, młodzieniec już spoglądał wyniośle i wyzywająco.
— Stukasz?!... Stukaj, stukaj... prędko dostukasz się... ciemnicy!
Zaremba odwrócił się tyłem do mówiącego. Słyszał, jak od niego dozorca udał się do następnej celi, jak coś gadał a potem do trzeciej... Gdy niedługo spróbował wznowić stukanie, nikt mu nie odpowiedział.
Zrozumiał naówczas, że stukanie jest najcenniejszem i najbardziej prześladowanem z tajnych mysteryów tutejszych, że należy chronić je pieczołowicie, używać oględnie, przezornie...
Zwolna, po kilka wyrazów codziennie, dowiedział się nareszcie wszystkiego...
Miał dwudziestu towarzyszy-współwięźniów. Po kolei wystukano mu nazwisko, sprawę, karę i numer celi każdego. Byli to znani powszechnie ze sprawozdań sądowych »samsoni«, którzy różnemi czasy i w różnych miejscach wstrząsnęli filarami gmachu...