Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— Ofelia!... Ofelia!... — szeptał. — Czy to ty?! Wsparł się rękami na kolanach, pochylił naprzód, oczy wyszły mu z orbit, krótki włos z jeżył na ogolonej głowie... Nie rozróżniał już dobrze, czy widmo śpiewa, czy sąsiad stuka, czy sam on szepce:

Młodzian snem leży ujęły
Hoża puka doń dziewczyna...
............

Zwolna postać pobladła, zamgliła się, uśmiechnęła smutno i wsiąkła w ciemności, w przeświecającą z poza nich ścianę jak obłoczna plama... Serce jego rwało się ku niej... Pragnął, aby została, aby mówiła...
Nie usnął więcej tej nocy.
Naciągnął na głowę koc i w tym podwójnym mroku zmagał się strasznie z szalejącą w nim burzą, z podmuchami krwi gorącej, przelatującymi bolesnym dreszczem po jego młodych, spragnionych życia członkach...
Nasłuchiwał pilnie, czy nie ozwie się okropny, przejmujący i czarowny stuk sąsiada... Pragnął go, czuł, że przyniósłby mu ulgę... Wreszcie zaczołgał się sam, niepostrzeżenie jak wąż do rury i zastukał lękliwie na Pankracego... Nie odebrał żadnej odpowiedzi... Milczenie, głuche, śmiertelne, sączyło się z murów... Wszystko spało... Nawet bazyliszka nie